Muffak

Nic nie przyniesie ci zadowolenia, jeśli nie postarasz się o nie sam. /R.Emerson/

Nowe kierunki?

grudzień27

źródło: https://pixabay.com/pl/fizyki-podstawy-prawa-r%C3%B3wnanie-3154920/

Od ponad trzech lat uczę w szkole podstawowej. Kiedyś jako stażystka miałam przygodę z nauczaniem przez 1,5 roku w dwóch gimnazjach – czas ten wspominam wręcz fatalnie. Moje początki w szkolnictwie jako świeżo upieczona nauczycielka z wielkimi ideami niesienia pomocy dzieciom w zrozumieniu tajników fizyki były kiepskie, bardzo kiepskie. I w zasadzie tylko dzięki wsparciu starszych, doświadczonych nauczycielek udało mi się ten czas przetrwać. Nic pozytywnego z tego okresu nie zapamiętałam – totalna klęska! Niestety tego, że w gimnazjum trzeba było nauczyć się przetrwać, nikt nam na studiach nie powiedział… Karmiono nas wzniosłymi ideami. A studenckie praktyki w wytypowanych szkołach, pod czujnym okiem wieloletniego praktyka, to było zupełnie coś innego, niż szkoła w rzeczywistym wydaniu. Gimnazjalnym wydaniu… Do niedawna bowiem nauka fizyki zaczynała się właśnie na tym etapie.

Chcecie szczegółów? Nie ma sprawy… Szczególnie dla tych, którzy uważają pracę nauczyciela za taką, w której człowiek Boga za nogi złapał… W końcu "wolnego" co nie miara, możesz lekcję z książki zrobić (ciekawam, który fizyk tak robi?), masz pół dnia wolne i pensyjka jak marzenie… Tak, szczególnie jeżeli do etatu brakuje ci jednej godziny 😀

Młodzież… Po 1,5 roku z uroczą młodzieżą (rok z tą ze śródmieścia, reszta z tymi z Huty), myślałam, że czeka mnie długi turnus w szpitalu na Babińskiego*… Rzucanie koszem? Nie, zaledwie koszem ze znajdującym się w nim plecakiem, bo jakaś dziewoja go wrzuciła takiemu jednemu do kosza, bo był "inny" – duży, gremlinowaty i dopiero wrócił z poprawczaka… Bogu dzięki za katedrę za szkłem! Groźby? – tylko karalne! Po zwróceniu uwagi, że delikwent może być spytany na kolejnej lekcji z tematu, na którym nie uważa – zastraszanie nauczyciela – "pani mi grozi? Już była taka jedna, której opony w aucie poprzebijałem… Zaczekam na panią po lekcji…". Czy w jakiejkolwiek pracy kobieta musi dzwonić po męża, by przyszedł pod same drzwi pracy, by ją bezpiecznie dostarczyć do domu? W szkole nie wolno palić? "Jak to? – nie wiedziałam!" – i ironiczny uśmiech dziewczyny, którą trzeba było pilnować, by przez okno z 2-go piętra nie uciekła i właśnie sobie w klasie zapaliła…

*Szpital psychiatryczny w Krakowie

Czy moim zadaniem nie powinno być wlewanie fizycznej wiedzy do głów? Było… Ale wszystko sprowadzało się do tego, by te nieszczęsne godziny przeżyć! Gość, po którym otrzymałam tę pracę miał 25 lat doświadczenia w szkole, a zrezygnował z pracy w tym gimnazjum po 2 tygodniach… Ja poszukująca pracy, po niechęci do mnie opiekuna stażu w poprzedniej szkole, wytrzymałam tam pół roku, na szczęście jakiś mądry człowiek spisał je na straty i już je zlikwidowali.

Po tych nędznych doświadczeniach stwierdziłam, że nauka w szkole, to ostatnia rzecz jakiej się w życiu tknę. Czas mijał, ja się przekwalifikowałam na przedszkolankę – dobrze mi było. A, że kocham dzieci, to miałam i radość z tej pracy i satysfakcję. Niestety, co u mnie na myśli, to i na języku – nie potrafię kłamać, a i tchórzyć też nie lubię, zatem na pytanie ówczesnej dyrektorki przedszkola odpowiedziałam jasno, co mnie i innym się nie podoba i jak można by to zmienić. Niestety pomysł się nie spodobał i dostałam urlop na odchodne…

Oczywiście nic się nie stało, wręcz i tak zamierzałam stamtąd odejść do pracy na szkolnej świetlicy. I tak też się stało. Tyle tylko, że świetlica po pół roku zamieniła się w lekcje informatyki, a od zeszłego roku także fizyki…

Fortuna kołem się toczy. Co mi dało zarzekanie się, że już nigdy nie będę uczyć? To, że właśnie teraz uczę w podstawówce, wśród dzieci, które chcą się uczyć, są sympatyczne, ułożone i szanują nauczycieli. Daję im swoje zainteresowanie i rzeczywistą uwagę, o każdym praktycznie potrafię coś powiedzieć, a one odwdzięczają się na lekcji swoim zaangażowaniem.

Jest jeszcze coś… Nienawidzę prowadzić sztampowych lekcji. U mnie coś musi być innego, zaskakującego lub choćby dziwnego. Zaczęłam eksperymentować na lekcjach informatyki, które były dla mnie wielkim wyzwaniem. Starałam się, by te ćwiczenia, które zadaję były interesujące, wymagające kreatywności, czasem działania na czas. Wprowadzałam różne techniki zaliczania działów, pracy w grupach, zdalnej pracy – wszystkich tych kompetencji, które mogą się przydać w prawdziwym życiu. I dzieci bardzo polubiły informatykę ze mną. Dlaczego? Okazało się, że hacker wcale nie musi być zły, że czasem nawet jest potrzebny, gdy chodzi o sprawdzenie bezpieczeństwa. Okazało się, że dzieci mają do mnie zaufanie i przychodzą z prywatnymi problemami, nie tylko dotyczącymi sieci i zagrożeń z nią związanych. Doceniam to bardzo i nie chcę zaprzepaścić ich zaufania.

Przyszła i kolej na fizykę. Dam sobie radę, myślałam, w końcu już jej kiedyś uczyłam… Yhym, tyle, że program dla podstawówek okazał się inny. Nie wiem, kto go w swej radosnej twórczości tak skomponował, ale wielu rzeczy nie wziął pod uwagę. Po pierwszym dziale walczyłam o to by chociaż 20% nie znienawidziło fizyki. I pomyślałam, że coś jest tutaj nie tak jak być powinno. Chciałam zapalać w uczniach chęć do nauki, pokazać im, że fizyka otwiera umysł na tyle niesamowitych pojęć, że pozwala przynajmniej w części zrozumieć, jak działa świat, że jest fascynująca!

I wtedy napadła mnie myśl – skoro potrafiłam sprawić, by informatyka dzieci wciągnęła, to przecież powinnam potrafić zrobić to także z fizyką! I to był początek moich zmian. Powstał wtedy mój drugi WebQuest "Zakręcona dynamika" (pierwszy dotyczył Starożytnej Grecji). Efekty prac zaskoczyły mnie bardzo – część dzieci stworzyła filmiki dotyczące 3 zasad dynamiki Newtona, inne wykonały przeróżne gry edukacyjne – byłam pod wielkim wrażeniem zarówno ich kreatywności, jak i poziomu prac.

Ten pozytywny eksperyment zmotywował mnie do wymyślenia jeszcze czegoś lepszego. Tak powstała moja pierwsza grywalizacja w fizyce – "Wyższa Szkoła Dyskredytacji Cieplika" – jak w pełni wyglądała, opiszę Wam w osobnym poście. Za nią poszła kolejna "Elektryka prąd nie tyka" i liczę, że niedługo wpadnę na pomysł następnej.

Grywalizacja jest bardzo wciągającą formą uczestnictwa w lekcji. Wymaga sporego zaangażowania nauczyciela w trakcie tworzenia i przemyślenia wielu aspektów, ale wyniki są nieproporcjonalnie większe do wkładu pracy…

Ja, która nie mogłam doprosić się o zrobienie jednego zadania domowego, na zasadzie podstawienia odpowiednich wartości do wzoru, miałam przed, po, a nawet i w trakcie lekcji kolejkę uczniów, którzy dopraszali się sprawdzenia ich zadania (i otrzymania kelvinów/voltów – waluty w grywalizacji). Zeszyty były pełne samodzielnie wykonanych notatek, grube, z wystającymi z nich zakładkami, kolorowymi obrazkami. Czegoś takiego się nie spodziewałam…

To oznacza, że dając dzieciom możliwość wyboru – nie musisz nic robić (najwyżej nie dostaniesz nic :D) – robisz kiedy chcesz i ile chcesz, a nawet jak chcesz, spowodowało niespodziewane zainteresowanie fizyką. Czasem pojawiały się pytania – "a czemu Pani nie zadaje zadań z książki"? Dlaczego? Bo są sztampowe! Uważam, że ciekawsze są te z prawdziwego życia…

Tym sposobem dzieci są w stanie same wysnuć logiczne wnioski, przeprowadzić własnoręcznie doświadczenia i nawet zauważyć, że coś im nie wyszło…

Chciałabym to przekazać innym nauczycielom – musimy wszyscy zmienić styl uczenia, by trafić do dzisiejszej młodzieży i nie zniechęcić ich, a wskazać, że jest wiele ciekawych sposobów by się wiele nauczyli i że to jeszcze im sprawi frajdę!